W życiu każdego małego alergika nadchodzi doniosły moment pójścia do przedszkola i szkoły. Fajowo, ale nie dla jego mamy. Największym
problemem jest oczywiście jedzenie. Nie mniejszym jego przygotowanie. No i nie wiadomo, czym naszą alergiczną latorośl poczęstują koleżanki lub koledzy. Dlatego
najważniejsza rzecz to uczyć od małego, że jemy tylko swoje, ewentualnie to, co znamy. Spokojnie, dziecko lubi się wykazać i jak dostanie takie zadanie, to na pewno dobrze się z niego wywiąże. I nie martw się, Matko! Dasz radę. Tylko pamiętaj -
wszystkie panie przedszkolanki (a w szkole nauczycielki) muszą wiedzieć o ograniczeniach w diecie. Najlepiej spotkać się z nimi po zebraniu i wytłumaczyć na spokojnie o co chodzi. Będziesz też prawdopodobnie musiała podpisać oświadczenie. Ale to już ci wytłumaczą na miejscu.
Załóżmy, że nasz dzidziuś idzie do przedszkola. Trzeba wziąć pod uwagę,
jak długo tam będzie. Jeremi chodził na cały dzień, więc musiałam mu przygotować full opcję: śniadanie, obiad i podwieczorek. Łatwo nie było, wstawałam o piątej rano i pichciłam. Panie kucharki mu obiad odgrzewały, reszta pojemniczków była podpisana. Jak poszedł do szkoły, to dostawał kanapkę, a panie kucharki zupę w termosie, którą mu nalewały na talerz stołówkowy. Tak było do trzeciej klasy, bo od tego czasu chłopak dostaje kanapkę i owoc, i jest git. Nina chodzi na razie do przedszkola w takich godzinach, że wystarczy jej nieduży, zimny posiłek. Nie ma też problemu z zazdrością, bo każde dziecko w grupie Niny przynosi swoją menażkę. Ale nadejdzie czas, że będzie w przedszkolu dłużej i już teraz przygotowuję się psychicznie na powtórkę z czasów dawniejszych.
No właśnie - dziecko jest w przedszkolu cały dzień. Jak to ogacić!? Ja robiłam tak:
przepisywałam sobie menu na cały tydzień i starałam się dopasowywać wałówkę Jeremiego do dań serwowanych w przedszkolnej stołówce. Dla przykładu. Jeśli danego dnia na śniadanie były płatki na mleku, to młody dostawał porcję swojego mleka i swoich płatków. Drugie śniadanie nie było wielkim problemem, bo dzieci dostawały misy owoców, a Jeremi wiedział, które z nich może jeść. Obiad też starałam się robić podobny, np. jeśli mieli schabowego z ziemniakami i surówką, to syn dostawał swojego kotleta bez panierki i surówkę, bo przedszkolne były wiadomo jakie - majonez, śmietana etc., a kartofelki jadł takie, jak inne dzieci. Jeśli na podwieczorek było, np. ciasto z jagodami, no to oczywiście Jeremi miał swój placek z jagodami. Ja wiem - nie sposób codziennie piec ciasta. Ale można po upieczeniu je podzielić i pomrozić. Poza tym nie zawsze na podwieczorek jest ciasto. Czasem jest budyń. Czyli jeszcze gorzej, bo bardzo mlecznie. I wiele różnych rzeczy, już nie pamiętam jakich, bo to było tak dawno, ale na pewno coś dopasujecie, a w razie pytań, po prostu do mnie piszcie.
Powiem Wam w sekrecie, że nawet gdyby Nina nie miała uczulenia, to chyba i tak bym ściemniła, że ma i że musi mieć swoją wałówkę. To dlatego, że większość przedszkoli korzysta z cateringu, któremu za grosz nie ufam, a nawet się nim brzydzę. Jak niemal każdym żywieniem zbiorowym. Ucięłam sobie kiedyś pogawędkę z osobą, która zna się na rzeczy, nawet miała jakiś czas knajpę. I stąd wziął się mój światopogląd w tej kwestii.
No dobra, bo my tu gadu gadu, a walizki na piątym peronie. Niedawno zapytałam Was na fejsie, czy chcielibyście
cykl prezentujący pomysły na [przed]szkolne wałówki. Zechcieliście. No to będzie, ale ponieważ nie mam możliwości codziennego fotografowania ninowej wałówki, będę robić post zbiorczy raz w tygodniu. Może być? Będą to proste luchboxy, dobre dla przedszkolaka, i dobre dla ucznia, pod warunkiem zwiększenia ilości ich zawartości, rzecz jasna. Sprawdzające się tylko jako jeden posiłek na zimno. Propozycje całodniowych menu raczej nie bardzo mają sens, bo jest za dużo zmiennych, by wszystkim dogodzić, ale jeśli będziecie chcieli, to kto wie...
Zacznijmy od przeglądu zeszłego tygodnia:
Poniedziałek: cheesburger, Snickers i cola. He he, żartowałam. W poniedziałek córka moja w swoim lunchboxie znalazła
batoniki amarantusowe i szaszłyki owocowe, podobne do tych ze zdjęcia, ale zrobione z jabłek i bananów.
Wtorek: bułka orkiszowa z domową polędwicą i ogórkiem kiszonym
Środa: bułeczka jak we wtorek, bo bardzo smakowała
Czwartek:
mus owocowy (zwykły ze sklepu) oraz
herbatniki
Piątek: ciasto bananowe i
"kakao" karobowe na mleku ryżowym, słodzone melasą
Nie jest konieczne, że tak szło po kolei, ale przecież nie o to chodzi.
Oczywiście zawsze daję wodę, czasem też sok, taki zwykły, z kolorowego kartonika, już trudno i bez przesady.
A co lubią Wasze dzieci? Jakie przekąski? Może macie jakieś inspirujące pomysły?