Przepis na te naleśniki pochodzi z czasów, gdy Starszy Alergik miał ze trzy czy cztery lata i mógł jeść ze trzy czy cztery produkty ;) Przesadzam oczywiście, bo dozwolonych było chyba z 10 (mam takiego kukbuka z przepisami opartymi na kilku produktach... może chcecie poczytać? ;)). Pamiętam, jak je smażyłam, a młody siedział i niecierpliwie czekał na kolejnego naleśniczka, posypanego sparzonymi jagodami i skropionego syropem klonowym. A na deser zawsze był naleśnik całkiem deserowy, czyli wysmarowany melasą z buraków. Składane były wedle życzenia na bieżąco. A ten, synku? Ten rolowany. A ten? W kopertkę. Albo może lepiej w trójkącik!
Zdjęcie nie przedstawia tych naleśników, nie robię ich już, bo zarówno Starszy, jak i Młodsza Alergiczka mogą już jeść pszenicę. Zatem opowiem o nich tyle, że były nawet smaczne, żółte, nieco przejrzyste, z zewnątrz trochę chrupiące, wewnątrz mokrawe, choć wypieczone, bardzo puchły na patelni, ale potem wracały do normy.
No dobra, nie zanudzam.